Bardzo długo zbierałam się do tego wpisu i jestem niemal pewna, że będzie on pełen chaosu, ponieważ mam wiele do napisania, a nadal się w tym gubię. Temat, który goni mnie od lat to temat poczucia własnej wartości, niska samoocena, podążanie za ,,ideałem’’, wpasowywanie się w coraz to nowe kanony piękna, a co za tym wszystkim idzie często występujące zaburzenia odżywiania czy inne choroby psychiczne mające fizyczne skutki.
To dla mnie wyjątkowo ważny i osobisty wpis ponieważ nigdy na forum nie mówiłam o tym, jak ten problem dotyczy również mnie. Bulimia- bo o niej myślę-towarzyszy mi od lat, teraz już na szczęście w znacznie innym i mniejszym stopniu niż kiedyś. Ze względu na to, że sama pogodziłam się ze swoją chorobą, i doszłam do tego czym jest ona spowodowana, nie będę przytaczać wielu historii, które przyczyniły się do mojego obecnego stanu zdrowia. Wynika to z faktu, iż wiele ludzi, którzy niestety dołożyli swoją cegiełkę do mojego ,,nieszczęścia’’ są tego nieświadomi, a nie chcę rozdrapywać starych ran, wzbudzać w nich poczucia winy i tym podobne. Jestem pełna akceptacji wobec tego kim jestem, a wpis powstaje z myślą o dziewczynach, które błądzą jak ja kiedyś.
Podzielę ten wpis na kilka części, bo wydaje mi się, że łatwiej będzie dojść do ładu i składu w ten sposób, ale… nic nie obiecuję!
1.Media społecznościowe
Zaczynam więc od tematu mediów społecznościowych, bo łatwiej zacząć mi od mniej osobistego tematu. Ciężko patrzy mi się na to wszystko co dzieje się w internecie i jaki ma to wpływ na młode kobiety (mężczyzn rzadziej dopadają choroby psychiczne związane z brakiem akceptacji swojego wyglądu itd).
Pamiętam moment, w którym dostałam swój pierwszy tusz do rzęs. Było to bierzmowanie, a więc miałam pewnie koło 16-tu lat. Makijaż nigdy nie był dla mnie ważny, częściej bowiem chodziłam z mokrą, nieuczesaną głową po treningach pływackich. Bardzo mało czasu poświęcałam na dbanie o swoje ciało z punktu widzenia ,,zewnętrznego piękna’’. Mnóstwo czasu za to, wkładałam w dbanie o swoje ciało z punktu widzenia wydolności, możliwości, pokonywania kolejnych barier, rozwijania możliwości tlenowych organizmu, walki ze stresem, obieraniem nowych celów.
Kilka lat temu miałam okazję przyjrzeć się kosmetyczce siostry jednego z moich znajomych. Dziewczynka miała wtedy dwanaście lat, a jej zapas kosmetyków i artykułów do makijażu, myślę, że mogę śmiało powiedzieć, przekraczał liczbą wszystkich kosmetyków mojego życia razem wziętych.
Dlaczego o tym mówię?
Świat się zmienia i jest to nieuniknione. Coraz to młodsze dziewczyny zakładają profile w mediach społecznościowych i śledzą tak zwane ,,trendy w modzie i makijażu’’. Czasem wydaje mi się, że większość dziewczyn, które widuję na ulicy wygląda niemalże identycznie. Ten sam makijaż, te same brwi, ta sama fryzura, te same buty, torby,koszulki. Nie ma w tym nic złego jeśli faktycznie te dziewczyny czują się w takim wydaniu dobrze, są sobą. Chciałam tu jedynie podkreślić jak wielki wpływ na nasz wygląd mają media społecznościowe, jak bardzo kreują one nasze poglądy, upodobania, styl, zachowanie. Kiedy ja byłam w wieku tych dziewczyn, nie miałam pojęcia, że brwi można depilować, a co dopiero tatuować!
Przechodząc do najważniejszego , dla mnie, punktu związanego z social media. Wzbudza we mnie niesamowitą złość, kiedy widzę pod zdjęciami ,,influencerek’’ i innych znanych, wpływowych kobiet, podpis ,,natural’’, ,,no make up’’, kiedy to kilka tygodni wcześniej chwaliły się one makijażem permanentnym brwi, ust, przyklejeniem sztucznych rzęs, modelowaniem kości policzkowych, wstrzykiwaniem botoksu, operacją biustu itd itd. I znowu- nie ma w tym nic złego- wszystko jest dla ludzi-ale! ALE! Nie zgadzam się z oszukiwaniem młodych ludzi pisząc ,,natural’’ ,,no make up’’ kiedy to nie jest prawdą! Te kobiety nie obudziły się wyglądając tak, a nie inaczej, bez wymaganych do tego zabiegów. Włożyły w ten ,,natural look’’ wiele pracy, pieniędzy, a pisanie, że jest to coś naturalnego jest kłamstwem. To, że teraz nie nakładają one pudru, czy maskary, nie oznacza, że nie mają na sobie mejkapu. Mają! A młode dziewczyny, podatne na ten fałszywy światek instagramu, pogrążają się w smutku, bo przecież one RANO – NATURALNIE- BEZ MAKIJAŻU tak nie wyglądają. Co z nimi jest nie tak? A no nic… Tylko wtedy na uzmysłowienie tym nastolatkom jak zakłamany jest Instagram, jest już często za późno. Ich samoocena i pewność siebie zostały już zawahane. Oczywiście bardzo łatwo jest być idealnym rodzicem, kiedy w rzeczywistości jeszcze rodzicem się nie jest, ale odkąd sama przeszłam przez wiele w związku z zaburzeniami odżywiania, obiecuję sobie, że moje przyszłe dzieci poznają ten światek mediów społecznościowych dużo później, niż dzieje się to w tych czasach. ( Może kiedyś dam Wam znać jak mi poszło haha!)
O tym jak łatwo poddać manipulacji odbiorców po drugiej stronie ekranu, pisałam w króciutkim opisie dwóch zdjęć kilka dni temu na moim facebookowym fanpage’u ( https://bit.ly/2OL5Bge ).
2.Sport wyczynowy, zawody sylwetkowe, presja, ocenianie, wymagania, kult ciała i narkotyk współczesności fitness.
Odkąd pamiętam moje życie kręci się wokół sportu. Kocham tę część życia z całego serca. Przyniosło to do mojego życia wiele niepowtarzalnych momentów i okazji. Pływanie-w znacznej większości-jako sport indywidualny- nauczyło mnie, że wynik końcowy uzależniony jest od tego jak wiele pracy włożę w rozwój ja sama. Ile kilometrów w wodzie przepłynę ja i nikt inny za mnie tego nie zrobi, ile łez wypłaczę pod wodą kiedy nikt nie widzi, ale będę kontynuować trening, ile razy pokrzyczę coś pod taflą wody, kiedy nikt nie słyszy, ile razy pokonam siebie przed godziną piątą rano, żeby wstać i wskoczyć do lodowatej wody, kiedy wielu moich rówieśników smacznie śpi i zrobię to kolejny raz w ciągu dnia, po południu kiedy moi rówieśnicy chodzą do kina, na randki czy zwyczajnie spotykają się i mają ,,życie prywatne’’. Długo żyłam ze świadomością tego, że przy śniadaniu o ósmej rano, zrobiłam dla ciała i ducha dużo więcej niż wielu ludzi robi przez tydzień. Ja tych poranków miałam sześć w tygodniu, około trzydziestu godzin tygodniowo. Nauczyłam się, że mój sukces uwarunkowany jest głównie tym jak wiele pracy potrafię włożyć w rozwój, nie tylko ciała, ale także i osobowości, moje poczucie własnej wartości budowało się z każdym treningiem, który był bitwą myśli w głowie. Wtedy myślałam, że ta bitwa da mi korzyści jedynie fizyczne- bo będę szybsza w wodzie- teraz wiem, że dała mi dużo więcej. Wiem na ile mnie stać. Oczywiście- jak to w sporcie bywa- zdarza się, że mimo najcięższej pracy na treningu, wynik na zawodach nie jest zadowalający. Często wtedy widać złość wymalowaną na twarzy zawodnika czy łzy płynące po jego policzku. Nic w tym dziwnego, bo kiedy człowiek wkłada w coś tak wiele pracy i serca oczekuje mierzalnych wyników. Z perspektywy czasu widzę, że każda taka porażka nauczyła mnie pokory i cierpliwości, wspaniałych cech. Wiem, że żadna praca nie idzie na marne i z czasem praca zaowocuje. Wiem też, że tu już wcale nie chodzi o mierzalny wynik. Dla mnie każda ta porażka przerodziła się w umiejętność czerpania satysfakcji z włożonej pracy w rozwój, w pracę, w drogę, którą obieram ku obranym celom. Cel sam w sobie nigdy nie był dla mnie tak rozwijający jak ciężka praca i przystanki po drodze.
Jakiś czas temu poznałam zawodniczkę sportu sylwetkowego. Piękna dziewczyna, o pięknym ciele i jeszcze piękniejszej osobowości. Tak się złożyło, że z czasem nasze rozmowy schodziły na coraz to poważniejsze tematy, otwierały nam oczy, były dla nas momentami podejmowania decyzji o zmianach, momentami ulgi, wsparcia i rozwoju. Wspólnie, kilka razy w tygodniu, poszerzałyśmy swoje horyzonty nie tylko treningowe, ale także ,,życiowe’’. Jako starsza koleżanka, po ,,przejściach’’ związanych ze sportem wyczynowym oraz zaburzeniami odżywiania, czułam, że staję się dla niej swego typu mentorem, powiernikiem. W sercu poczułam misję, bo widziałam, jak wiele smutku kosztuje moją koleżankę myśl o zawodach, która każdego dnia zmaga się z oczekiwaniami innych. Sport sylwetkowy to sport presji i oceny. Kobiety, zazwyczaj, są bardzo podatne na wszelkiego typu uwagi i komentarze. Ona- mimo tego, że znalazła w swoim życiu inne priorytety niż sprawianie, aby ciało było bardziej efektowne na scenie- czuła, że musi dalej trenować, aby zaspokoić ciekawość i presję ludzi. Straciła ,,to coś’’ co kilka lat temu pchało ją do przodu na każdym treningu. Co to było? WTEDY ROBIŁA TO DLA SIEBIE. Teraz wcale tego nie chciała, to inni ludzie chcieli tego od niej. Dlaczego było to takie ważne i odcisnęło tak znaczące piętno na jej osobowości? Bo czuła, że jej wartość to w dużej mierze sukcesy w dziedzinie rozwoju w sporcie sylwetkowym. Dała sobie wmówić, że jej wartość to jedynie jej piękne ciało. Pogubiona, czuła coraz to większą niechęć do zawodów, do treningów. Kiedy zaczęłyśmy wspólnie spędzać czas, trenować razem, rozmawiać, uświadomiła sobie, że to czego oczekują od niej ludzie nie ma znaczenia w odniesieniu do jej wartości. Powolutku pojmowała, że z czasem nikt nie będzie pamiętał, czy miała 15% tkanki tłuszczowej w danym dniu czy 10, czy 20. Pojmowała, że sukces na scenie, który bez wątpienia jest wspaniałym przeżyciem (nie chcę tu ujmować wspaniałości wyczynu) nie może budować jej pewności siebie i poczucia własnej wartości. Ten sukces, który napełniał ją zadowoleniem, unosił jej brodę do góry i wypychał klatkę piersiową do przodu z dumy, będzie szybko zapomniany przez ludzi, a towarzyszące mu emocje szybko będą zapomniane przez nią samą. A poczucie własnej wartości powinno trwać jedynie ciut dłużej -bo całe życie.
3.,,Cześć nazywam się Marta i jestem pływakiem’’.
,,Cześć nazywam się Marta i skończyłam pływać, więc jestem…nikim?’’
Jak już pisałam wcześniej, trenowałam pływanie od zawsze. Od zawsze byłam PŁYWACZKĄ. Dało mi to dostęp do niezliczonych możliwości i okazji, chociażby spełnienie mojego marzenia o studiowaniu w Stanach Zjednoczonych. Każdy mały, osobisty sukces w tej dziedzinie sprawiał, że czułam się bardziej pewna siebie, czułam, że jestem czegoś warta, że coś osiągnęłam.
Kiedyś, jeszcze za dziecka, byłam ,,dosyć’’ okrągłą osobą- a jak wiadomo najszczerszymi opiniodawcami są dzieci, tak więc we wczesnych latach szkolnych nasłuchałam się na temat swojej wagi od rówieśników. W późniejszych latach życia spotkało mnie jeszcze wiele dotkliwych sytuacji poprzez śmierć ukochanego ojca, do innych niemal równie ciężkich. Myślę, że jako dziecko już wtedy ukształtowałam w sobie podatność na tego typu sytuacje, odreagowując na sobie samej (nie chcę tu pisać o mechanizmie bulimii). Przeskakując tę historię o naście lat, pamiętam fizyczne początki mojej choroby. Bulimia, to wbrew powszechnemu przekonaniu, nie tylko wymiotowanie po posiłku. Bulimia to wiele niewytłumaczalnych myśli, nadużywanie aktywności fizycznej czy środków przeczyszczających. Nie chcę wchodzić tutaj w detale tej choroby, bo nie o tym ma być ten post. Napiszę tu tylko, dla tych, którzy nie znają ogromu tej choroby: pamiętam czasy kiedy po zjedzeniu posiłku łykałam po dziesięć tabletek przeczyszczających (co skutkowało płaczem z powodu bólu brzucha), a mimo czterech godzin spędzonych w wodzie na treningu pływackim ( gdzie przepłynęliśmy więcej niż ludzie przechodzą w ciągu kilku tygodni), dwóch godzin na treningu ogólnorozwojowym i siłowni z drużyną, szłam jeszcze na bieżnię biegać godzinę lub dwie, sprowadzając moją aktywność fizyczną często do ośmiu godzin dziennie- na bardzo wysokich obrotach. To nie była aktywność rekreacyjna. Pamiętam moje przekonanie, że jeśli w dany dzień nie zrobiłam treningu ( niedziela ) to NIE ZASŁUGUJĘ NA JEDZENIE. Przecież, w głowie, nadal jestem tym grubaskiem z podstawówki. Teraz dziękuję za to doświadczenie życiu, bo potrafiłam sobie z tym poradzić, a mam nadzieję, że będę mogła pomóc innym swoimi doświadczeniami, tym którzy są słabsi.
Stypendium pływackie dało mi możliwość wylotu do Stanów. To było spełnieniem moich marzeń, miałam okazję zwiedzić tę część świata, którą podziwiałam na amerykańskich serialach, ucząc się języka. Po drugim roku studiów okazało się, że mam wrodzoną wadę bioder, którą trzeba operować, aby przede wszystkim móc dalej funkcjonować, nie wspominając o sporcie. Pamiętam słowa lekarza, który już wtedy mi powiedział, że nigdy już nie wrócę do swoich wyników w wodzie. Moje życie w tamtym momencie się zawaliło, ktoś w pięć minut odebrał mi całą pewność siebie, moją wartość, moje BYCIE pływakiem. Bałam się, że bez reprezentowania uczelni na zawodach, odbiorą mi stypendium i będę musiała wrócić do Polski. Przepłakałam całą drogę od lekarza do akademika, myśląc co będzie dalej, bo przecież moje umiejętności w wodzie, tak szczodrze opłacane na tej uczelni, teraz nie będą nic znaczyć. Miałam szczęście, że mój trener, jeden ze wspanialszych ludzi jakich znam, widział we mnie dużo więcej niż ja sama. Zaproponował mi pracę jako jego asystent i zaraz po operacji ruszyłam do pracy, jeszcze wtedy o kulach. Czułam, że się spełniam, rozwijam. Mogłam pomóc mojej drużynie odnosić sukcesy, byłam nadal związana z tym sportem mimo tego, że sama nie pływałam. Moje CV wypełniało się w coraz to nowsze doświadczenia, i de facto wyszło z tej ,,tragedii’’ dużo dobrego. Poznałam wtedy głównego trenera pobliskiego liceum, który również chciał mnie zatrudnić jako trenera, dać mi swoją grupę. To wielkie wyróżnienie, a przede wszystkim odpowiedzialność. Wtedy musiałam już pogodzić studia, rehabilitację, pracę z drużyną na uczelni oraz pracę w liceum. Było tego sporo, ale wiem, że ten rok postawił mnie na nogi jeśli chodzi o bulimię. Byłam pewna swego, działałam na pełnych obrotach, mimo, że działałam chodząc o kulach. Noce spędzałam na nauce, dnie na zajęciach i na basenie. Chodziłam na siłownię, korzystałam z maszyn siłowych oraz cardio, które nie wymagały użycia mojego ciała od bioder w dół. Czułam, że mam wszystko pod kontrolą, każdą sferę swojego życia. Wtedy po raz pierwszy poczułam, że oferuję światu coś więcej niż tylko swoją pracę w wodzie. Nie wiedziałam wtedy, że te uczucie jest chwilowe.
Po rocznej przerwie wróciłam do pływania z tyłu głowy mając słowa lekarza. Pracowałam zatem dwa razy ciężej niż do tej pory. Niestety moja psychika podupadała widząc jak wiele mam do nadrobienia, żeby móc sobą coś jeszcze ,,reprezentować’’. Wszystko zaczęło wracać, ale natłok nauki i pracy w liceum, dorabianie na nauce pływania dla dzieciaków oraz pracy dla czerwonego krzyża w stanach, mimo że sprawiał, że zwyczajnie brakowało mi siły, trzymał mnie w miarę w ryzach zdrowia. Nieraz wydawało mi się wtedy, że jestem beznadziejna bo nie daję sobie z tym wszystkim rady, byłam zmęczona swoimi ambicjami (tak to też bulimia). Obiecałam sobie, że spełnię swoje marzenie i jeszcze raz w życiu poprawię swoje wyniki w pływaniu. Uparłam się tak bardzo, że faktycznie poprawiłam swoje wyniki i dostałam kwalifikację na zawody, które były moim marzeniem. Postanowiłam sobie, że rozbuduje swoje CV tak, żeby przyjęli mnie do kolejnej szkoły w Stanach i wbrew radom dziekana złożę papiery tylko tam, bo wiem, że będę kandydatem idealnym. Zaczęłam pracę w studio treningu personalnego oraz robiłam praktyki w centrum fitnessu na kampusie, kontynuując oczywiście poprzednie zobowiązania jako trener pływania.Dostałam się do tej szkoły, co było kolejną wartością dodaną do mojego samopoczucia. Osiągnęłam to wszystko mimo sinusoidy emocji i myśli, które wahały się między tym jak beznadziejna jestem w wodzie i nie znaczę już nic, do tego jak wiele innych rzeczy osiągnęłam i rozwinęło mnie to w kierunku upragnionej kariery trenera. Wszystko zdawało się układać, i wtedy dowiedziałam się, że moje drugie biodro woła o pomoc. Tym razem było już gorzej. Druga operacja miała miejsce już po zakończonym sezonie pływackim- moim ostatnim, zaraz przed zakończeniem studiów, po dostaniu się na kolejne studia. Zatem nie dość, że przestałam pływać to jeszcze nie umiałam sobie postawić celów, które pchałyby mnie do przodu. Pracowałam już znacznie mniej, rehabilitacja nie szła równie dobrze jak poprzednia, czułam jak moje ciało się zmienia. Widziałam po sobie, że cała moja satysfakcja z dotychczasowych osiągnięć odchodzi ode mnie, wraz z przyjściem ciała, którego nie znosiłam. Bulimia wróciła, i zaraz po tym jak stanęłam na nogi i odrzuciłam kule, zaczęłam walkę o swoje życie na nowo. I tak toczyło się moje życie sportowca z bulimią, który potrzebował mierzalnych wyników by czuć swoją wartość, by czuć się dobrze ze sobą. Teraz wiem, że gdyby nie pierwsza operacja, która pokazała mi jak wiele mogę osiągnąć w życiu skupiając się na pomocy innym, rozwijając ich możliwości w wodzie i na lądzie, błądziłabym dalej pośród przekonań, że warta jestem tylko tyle ile moje wyniki sportowe. Odnalazłam satysfakcję z niesienia pomocy innym, zrozumiałam jak ważna jest nasza ,,głowa’’ w sporcie czy rekreacyjnej aktywności fizycznej i tak staram się to przekazywać swoim podopiecznym. W zdrowy sposób, bez zbędnych ograniczeń, które nawet w dorosłym życiu mogą prowadzić do zaburzeń. Poznaję na swojej drodze kobiety, które toczą walkę o lepszą sylwetkę, często bo partner rzuca obraźliwymi komentarzami, czy pod inną presją jak moja wcześniej wspomniana koleżanka. Toczą walkę od lat bez efektów, po czym po dwóch-czterech tygodniach współpracy wchodzą na wagę, widzą trzy kilogramy mniej i zamiast skakać do sufitu mówią ,,ach, co to te trzy kilogramy kiedy nadal wyglądam jak słoń, wolę się nie cieszyć i nie zapeszać’’. I wtedy mam ochotę potrząsnąć nimi i wręcz kazać im się cieszyć z własnego sukcesu, w który włożyły tyle pracy, której z reguły nikt nie widzi i nie docenia.
Reasumując ten długi, chaotyczny i osobisty wpis chcę powiedzieć:
Nauczmy się doceniać naszą pracę i na jej podstawie budujmy poczucie własnej wartości. Wiem, doskonale wiem, jak łatwo się to mówi, a ciężko robi. Sama życzyłabym sobie być w tym lepszą. To droga do sukcesu nas uszlachetnia, nie sam sukces. Dbajmy o siebie nawzajem by mniej ludzi zmagało się z niepotrzebnymi chorobami. Wiedzmy, że nasz komentarz, może kogoś pogrążyć na lata, mieć wpływ na jego życie. Dobry komentarz za to, może dodać skrzydeł. Nikt nam samym ciałem w życiu nie pomoże. Nawet jeśli czyn heroizmu wymaga siły fizycznej to nadal, przede wszystkim- to wspaniale ukształtowany charakter człowieka i tylko taki, musi być gotów podjąć odpowiednią do działania decyzję. Chciałabym żeby świat wypełniony był ludźmi tylko o dobrym charakterze, też takim który wspomaga rozwój drugiej osoby, a nie podcina skrzydła. Wyciągajmy co najlepsze z najgorszych sytuacji. Nasze ciało to jedynie nośnik naszej osobowości. Warto o niego dbać, bo w zdrowym ciele- zdrowy duch.